Lotnisko Aeroklubu Bielsko-Bialskiego, sobota 15 maja 2010 roku godzina 18.43. Od kilkunastu dni z małymi przerwami pada deszcz. Miejscowe samoloty właściwie nie latają, gdyż nasączona wodą powierzchnia lotniska i liczne kałuże praktycznie uniemożliwiają starty. Jedynie śmigłowiec Mi-17 lata wyrzucając skoczków spadochronowych, gdy na moment w chmurach znajdzie się "dziura" umożliwiająca uzyskanie odpowiedniej wysokości. Również ta "17-tka" wieczorami w ciemnościach trenowała loty w górach przy użyciu noktowizorów.
Ale wracając do tematu, załoga samolotu Socata Trinidad TB20 z Krakowa odwiedziła bielskie lotnisko. Po wylądowaniu okazało się, że lotnisko jest nasączone wodą jak gąbka, wiele miejsc było rozmoczonych, co było pułapką dla podwozia samolotów i skutecznie hamowało samolot oraz utrudniało uzyskanie odpowiedniej prędkości umożliwiającej prawidłowy start. Jedna próba startu oraz dwukrotna próba poderwania Socaty do lotu zakończyła się niepowodzeniem. Na wyhamowanie rozpędzonego samolotu zabrakło już niestety miejsca. Siatka odgradzająca lotnisko od alejki spacerowej okazała się zbawieniem i zadziałała jak system hamujący na lotniskowcach i bardzo ograniczyła skutki niefortunnego startu. Załoga wyszła z opresji bez szwanku. Nikt z osób znajdujących się w pobliżu nie ucierpiał.
Wszyscy świadkowie wypadku wzdychali - oj gdyby lotnisko bielskie miało utwardzony pas, ten wypadek nie miałby miejsca.
Wniosek jest jeden - jak najszybciej należy podnieść standard lotniska w Bielsku utwardzając część lotniska, by samoloty mogły bezpiecznie startować i lądować.
wg gorgol |