Bielsko tatry
 
  Strona główna
  nowości
  Pokazy Lotnicze
  Muzea lotnicze
  Katastrofy
  Wydarzenia
  Ludzie lotnictwa
  Z życia lotnisk
  Firmy Lotnicze na Podbeskidziu
  Ratownictwo lotnicze
  Lotnictwo Wojskowe
  Lotniska
  Samoloty
  Szybownictwo
  Śmigłowce
  Spadochroniarstwo
  Lotniarstwo
  Paralotnie
  Balony
  Modelarstwo
  Konstruktorzy SZD
  Kronika Aeroklubu Bielsko-Bialskiego 1945-1965 rok
  Historia Lotnictwa
  Mała Encyklopedia Lotnicza 1938 rok
  Odeszli od nas
  Okiem Karykaturzysty
Sonda
Ulubione tematy :
:: lotnictwo
:: architektura miast
:: przemysł
:: zabytki
:: przyroda
:: dziennik gorgola
:: reportaże
:: inne

Zdjęcie tygodnia


powiększ

Dziennik Gorgola


Dzień 10 - pierwszomajowy koncert gitarowy ! Czyli jak pokopał mnie prąd.

Dzień 11 - moje Aleksandrowice

Dzień 9 - Zbójnik Jakubek i spotkanie integracyjne w Krynicy.

Reklama


   
 
 
Google
Pokaż artykuły w tej kategorii

Maciej Lasek: I wybuch i rzekome polecenie zejścia na 50 m - to wszystko są kłamstwa smoleńskie 03.10.2012r.

Specjaliści wojskowi nie znaleĽli w Smoleńsku żadnego dowodu na punktowy wybuch, czyli coś połączonego z falą ciśnieniową i nadtopieniami. Na zdjęciu jest odcięte przez brzozę skrzydło, końcówka...Gdzie tu są wywinięte części, które mogłyby wskazywać na wybuch - mówi dr Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, członek komisji Jerzego Millera.

Agnieszka Kublik, Roman Imielski: W mediach związanych z PiS krąży informacja, że komisja Jerzego Millera nie miała własnych badań, że opierała się wyłącznie na badaniach przeprowadzonych przez Rosjan. Kiedy polscy eksperci przybyli do Smoleńska?

Dr Maciej Lasek: Pierwsi członkowie komisji byli na miejscu już 10 kwietnia. Koledzy, którzy przeprowadzali badania - następnego dnia.

Pan był wtedy pod Smoleńskiem?

- Nie, choć niewiele brakowało. Jechałem wtedy do Częstochowy, gdzie miałem prowadzić szkolenie z bezpieczeństwa lotów dla instruktorów z firm lotniczych. Otrzymałem telefon z Ministerstwa Transportu, chyba tuż przed 11 naszego czasu [godzina katastrofy to 8.41], że tupolew rozbił się w Smoleńsku. Zadzwoniłem do przełożonego [płk. Edmunda Klicha, póĽniej akredytowanego przy rosyjskiej Międzypaństwowej Komisji Lotniczej]. I poleciałbym do Smoleńska, ale wracając, spóĽniłem się na samolot. Bo wykład mimo wszystko musiał się odbyć. Był to najtrudniejszy wykład w moim życiu. Kilkudziesięciu instruktorów, niektórzy z doświadczeniem i wojskowym, i cywilnym, z kamiennymi twarzami, a w tle wciąż napływające informacje.

Po powrocie do Warszawy stwierdziliśmy, że ktoś musi zostać w kraju. Drugi kolega, specjalista od ruchu lotniczego, poleciał do Smoleńska następnego dnia rano z wojskowymi, bo koledzy z wojska potrzebowali wsparcia.

Przewodniczącym komisji, do której zostałem włączony 5 maja, był najpierw Edmund Klich, a zastępcą płk Mirosław Grochowski. Potem szefem został minister Miller, a Edmund Klich pozostał akredytowanym. W końcu rozszerzono jej skład do 34 osób: 17 wojskowych, 17 cywilów z organizacji takich jak LOT, Państwowe Porty Lotnicze, Politechnika Gdańska, Uniwersytet Warszawski, Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. W większości specjaliści od badania zdarzeń lotniczych.

Nasi eksperci dokonali oględzin wraku?

- Tak, i to sami, a nie jako osoby towarzyszące Rosjanom. Rosjanie przeprowadzali swoje prace, a nasi eksperci dokumentowali i robili swoje pomiary. W raporcie kończącym pracę komisji są m.in. zdjęcia, na których widać, jak koledzy dokonują pomiaru wysunięcia trzonów układów sterowniczych. Pobierali też różne próbki. Cały materiał, który tam zebrali, stanowił bardzo ważny element naszych badań.

Pobrali próbki wraku?

- Też. Są opisane w jednym z załączników do raportu: m.in. fragmenty ubrań, parasolka, banknot, nadpalona książka. To wszystko są materiały chłonne, które mają największe szanse na absorbowanie obcego materiału, który mógłby być naniesiony w trakcie wybuchu.

Fotografowaliście brzozę?

- Tak, dzień po wypadku i w dniach następnych. Tak jak i szczątki samolotu przed ich przeniesieniem w miejsce, gdzie nastąpiła tzw. obrysówka, czyli złożenie wraku w obrysie samolotu. Wszystkie zabezpieczone próbki zostały przywiezione do Polski i poddane badaniom w Wojskowym Instytucie Chemii i Radiometrii.

Jakie hipotezy przyjęliście na początku?

- Niesprawność samolotu, niesprawność systemów naprowadzających lotniska, niewłaściwe paliwo, błąd załogi, eksplozja... Hipotez było co najmniej kilkanaście.

A zamach?

- Badaliśmy, czy miała miejsce eksplozja materiałów, które nie miały prawa znaleĽć się na pokładzie samolotu. Dopiero stwierdzenie takiego faktu stanowi podstawę do podjęcia działania przez inne, wyspecjalizowane służby. To zadanie dla prokuratury. My mamy przeprowadzić badanie techniczne, stwierdzić, czy przyczyny leżą w działaniu załogi, w niesprawności sprzętu, czy w czynniku niezależnym od sprzętu i załogi, np. wybuchu.

Jak szybko hipoteza wybuchu została odrzucona?

- W ciągu kilku miesięcy od początku pracy komisji Jerzego Millera. Jednym z dowodów była ekspertyza Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii, w której nie stwierdzono żadnych śladów materiałów wybuchowych. Kolejnym dowodem była analiza czarnych skrzynek z kokpitu. Gdy otrzymaliśmy kopie ich zapisu, przesłuchaliśmy je, ale jednocześnie przekazaliśmy do ABW i policyjnego Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, żeby zrobić dwie ekspertyzy.

Miały potwierdzić, że w materiał nikt nie ingerował?

- Oczywiście. I potwierdziły, że nikt nie ingerował.

Szukaliście śladów wybuchu na miejscu katastrofy?

- Tak. Sprawdzaliśmy, czy nie wystąpiły charakterystyczne odkształcenia konstrukcji samolotu. Robili to specjaliści, którzy badali niejeden wypadek lotniczy - i to najczęściej wojskowy, gdzie przy zderzeniu z ziemią następuje eksplozja materiałów wybuchowych przewożonych przez samolot. Wojsko ma duże doświadczenie w tego typu badaniach, np. wybuchu bomby przenoszonej pod Su-22 na poligonie w Nadarzycach, kiedy zginął pilot. I właśnie koledzy, którzy są w tym wyszkoleni, byli w Smoleńsku. Nie znaleĽli żadnego dowodu na punktowy wybuch, czyli coś połączonego z falą ciśnieniową, z nadtopieniami.

Jakich dowodów szukali?

- Musi być dowód na falę ciśnieniową, na duży skok ciśnienia. Ten dowód przeprowadza się w kilku etapach. Najpierw oglądamy szczątki. W przypadku tupolewa nie znaleĽliśmy niczego, choćby przy tym sławetnym przecięciu skrzydła, co wskazywałoby na wybuch. Ewidentnie wszystko było pogięte...

Proszę popatrzeć na to zdjęcie [dr Lasek odpala komputer z plikami bardzo dokładnych zdjęć]. To jest odcięte przez brzozę skrzydło, końcówka skrzydła... Gdzie tu są wywinięte części, które mogłyby wskazywać na eksplozję? Niektóre elementy są wywinięte wręcz do dołu, nie do góry.

Kolejne zdjęcie, już po złożeniu szczątków maszyny na płycie lotniska. Proszę popatrzeć na konstrukcję skrzydła. Czy to jest konstrukcja bardziej zbliżona do siekiery, jak mówią niektóre osoby [Jarosław Kaczyński], czy bardziej do konstrukcji lotniczej, która przenosi zupełnie innego rodzaju obciążenia? Tu mamy fragment wywinięty do góry, a tu fragment wywinięty do dołu w wyniku m.in. rozerwania powierzchni skrzydła. No i żadnych nadtopień charakterystycznych dla wybuchu nie ma. Proszę spojrzeć jeszcze tu [pokazuje kolejne zdjęcie]...

Kawałki brzozy wbite w skrzydło.

- Tak, elementy drzewa, włókna. A to jeden z dĽwigarów złamanych przez drzewo w charakterystyczny sposób.

A to jest ta słynna brzoza, powiększmy zdjęcie. Element pokrycia skrzydła samolotu wiszący w gałęziach. Tutaj, na dole, porozrzucane są inne elementy samolotu. W jakiś sposób musiały tutaj spaść. No dobrze, znowu brzoza...

Z powbijanymi elementami dĽwigara i skrzydła.

- Zastanawiam się, dlaczego nie umieściliśmy takich zdjęć w internecie w dużej rozdzielczości, by każdy mógł na własne oczy się przekonać. Nie wszystkie też znalazły się w raporcie komisji.

No właśnie, dlaczego?

- Bo dla nas zderzenie z brzozą było i jest całkowicie oczywiste, a dowody jednoznaczne. Popatrzmy dalej na zdjęcia. To jest końcówka skrzydła, która została oderwana, leży sto metrów od miejsca zderzenia.

To nie są zdjęcia, które robili Rosjanie?

- Pochodzą z różnych Ľródeł. Część została wykonana przez kolegów z komisji i zamieszczona w naszym raporcie. Nasi członkowie wykonali szereg jeszcze bardziej szczegółowych zdjęć niż te. Pozostałe są spoza zasobów komisji.

Kiedy zrobiono to zdjęcie?

- 11 albo 12 kwietnia. To inne zdjęcie tej samej końcówki. Tu mamy krawędĽ natarcia mniej więcej i to jest...

Wgniecenie po uderzeniu w brzozę?

- Tak, charakterystyczne odkształcenie pokrycia, tzw. harmonijka, które ewidentnie wskazuje, jak skrzydło było niszczone. A to brzózka przycięta przez skrzydło tupolewa - to zdjęcie jest w naszym raporcie. Rośnie przy bliższej radiolatarni [ok. 1 km przed progiem pasa]. Nic innego nie mogło ściąć tej brzózki - wokół jest wysoka sucha trawa i nie ma śladu, by ktoś podjechał i ściął drzewko. To dla tych, którzy twierdzą, że samolot był w tym miejscu znacznie wyżej.

Ktoś powie, że brzózkę można było przyciąć np. z helikoptera.

- Chyba że helikopter Rosjanie potrafią obrócić do góry kołami i używać jak kosiarki. Ale wtedy trzeba uznać, że są wszechmocni...

Czyli najszybciej została zweryfikowana hipoteza o wybuchu. Negatywnie.

- Tak, bo nie było absolutnie żadnych dowodów ani poszlak za nią przemawiających. Proszę zerknąć jeszcze na to zdjęcie... To elementy samolotu pod brzozą, w którą uderzyło skrzydło. Na przykład siłownik do wypuszczania klap. Nic nie jest wywinięte ani spalone, choć oczywiście druga strona zawsze może powiedzieć, że zdjęcia są zmanipulowane.

Kolejna hipoteza to...

- Niesprawność samolotu. Długo nad tym pracowaliśmy, bo trzeba było zbadać całą historię maszyny, jej eksploatacji i usterek, od przejęcia jej przez 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego.

Badaliście zapisy tych czarnych skrzynek, które monitorują różne systemy samolotu.

- Dokumentację i zapisy czarnych skrzynek. Wszystkie zapisy parametrów lotu wskazują, że do zderzenia z brzozą samolot był w stu procentach sprawny.

Wróćmy do hipotezy wybuchu. Gdyby, załóżmy, nastąpił w kadłubie, wzrost ciśnienia powinna była zarejestrować czarna skrzynka, która rejestruje m.in. nadciśnienie wewnątrz samolotu z częstotliwością 4 Hz. Żaden rejestrator (a były dwa od siebie niezależne) nie zanotował problemów z hermetyzacją kadłuba. Do samego końca system działa prawidłowo, a ciśnienie w kabinie w ostatnich minutach lotu jest równe ciśnieniu zewnętrznemu. Mamy wreszcie rejestrator dĽwięków w kokpicie, który nie nagrał odgłosu wybuchu.

Zamontowana przez polskich ekspertów czarna skrzynka monitorująca różne systemy maszyny jest dokładniejsza od tej zamontowanej przez Rosjan. Badali ją tylko polscy eksperci?

- Tak, nasz rejestrator szybkiego dostępu QAR rejestruje więcej parametrów niż rejestrator wypadkowy FDR, choć korzysta z tych samych danych. Dodatkowo mierzy poziom wibracji silników. Został zamontowany po katastrofach samolotów Ił-62 w latach 80., by monitorować, czy nie dochodzi do usterek elementów silników, które doprowadziły do tragedii maszyn LOT-u.

Ten QAR został odnaleziony kilka dni po wypadku i przywieziony do Warszawy. Rosjanie w ogóle się nim nie zajmowali. Jest objęty ochroną patentową i tylko firma ATM ma odpowiedni klucz, by zapisane dane rozkodować. W Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych został odczytany przez specjalistów z ATM i od razu otrzymaliśmy wyniki. Zostały też przekazane Rosjanom.

Gdy od Rosjan dostaliśmy kopie zapisu FDR, porównaliśmy je z QAR. Były zgodne, co pozwoliło nam wykluczyć manipulację. Zresztą jakakolwiek ingerencja w QAR zostawiłaby ślady, które firma ATM by odkryła.

A co z czarną skrzynką z nagraniem rozmów?

- Rejestrator dĽwięków w kokpicie zapisuje na taśmie magnetycznej głosy z czterech kanałów. Jego zapis skopiowano do postaci cyfrowej i dopiero na nim pracowano. Każda komisja na świecie stosuje taką technikę. Ani więc Rosjanie nie pracowali na oryginałach, ani my. Łatwo można zweryfikować, czy zapis nie jest manipulowany. Robi się zdjęcia rejestratora, taśmy, potem analizę całego zapisu, wreszcie sprawdza namagnesowanie taśmy.

W Polsce wykonano już wystarczająco dużo analiz, które wykluczyły manipulację.

PiS powtarza, że bez oryginałów nie mamy pewności, czy taśma nie została sfałszowana. We wtorek powiedział to Jarosław Kaczyński, odnosząc się do zeznań chorążego Remigiusza Musia z załogi jaka-40, który lądował przed tupolewem. Muś twierdził, że rosyjscy kontrolerzy kazali załodze i jaka, i tupolewa, i rosyjskiego iła-76 zejść na pułap 50 m. A zgodnie z procedurą mogła tylko do 100 m.

- Wyjaśnijmy te 50 m. Będzie bolało.

Załoga samolotu Jak z dziennikarzami na pokładzie złamała podstawowe zasady obowiązujące przy lądowaniu, czyli zeszła poniżej dopuszczalnej wysokości. Więcej: wylądowała bez zgody kontrolerów. Ba, dostała komendę "uchodi na wtoroj krug" [odejdĽ na drugi krąg, czyli przerwij lądowanie]. A co by było, gdyby odmowa zgody na lądowanie wynikała z przeszkody na pasie, np. zepsutego samochodu?

Nasza komisja dysponowała zapisami rejestratora dĽwięku jaka-40. To prosty magnetofon, który zapisuje tylko korespondencję radiową, czyli to, co przychodzi do załogi, i to, co załoga odpowiada. Ma bardzo długi zapis, dzięki temu mogliśmy go odsłuchać po powrocie samolotu. Był odczytany tylko w Polsce.

Komisja miała kopie zapisu rejestratora dĽwięku z jaka, z tupolewa i z wieży. W dodatku sami zgrywaliśmy zapis z magnetofonu rejestrującego głosy na wieży. Rosjanie nie bardzo chcieli, ale się dogadaliśmy na miejscu. Koledzy z wojska zgrali to na swój magnetofon i w Polsce przeprowadzaliśmy analizy.

W żadnym z zapisów nie pada komenda: "możecie zejść na 50 m". Jest mowa wyłącznie o 100 m.

Pada komenda: "uchodi na wtoroj krug"?

- Tak. A wcześniej pada komenda "posadka dopołnitielna" - nieznana większości pilotów wojskowych, z którymi rozmawialiśmy. Oznacza "kontynuuj podejście, ale zgody na lądowanie jeszcze nie masz". Lądowanie jaka i słaba znajomość języka rosyjskiego przez jego załogę wprowadziły dodatkowe zdenerwowanie na wieży. Kontrolerzy nie mogli wykluczyć, że załoga tupolewa również nie zdoła prawidłowo prowadzić korespondencji po rosyjsku.

Po wylądowaniu jaka pada z wieży: "mołodcy" ("zuchy"). Kontrolerzy są zdziwieni, że udało im się wylądować.

- Potem wydali załodze komendę "rulaj priamo" - "kołuj prosto". Ale samolot skręca w prawo, bo "priamo" z "prawo" się załodze pomyliło. Jeżeli ktoś nie zna rosyjskiego, to łatwo o taki błąd.

Załoga jaka-40 siedzi w maszynie i słucha korespondencji między wieżą a iłem, która nagrywa się przy okazji na magnetofon. Wydaje mi się, że Rosjanie nie spodziewali się, iż mamy ten zapis. Dla nas był to nieoceniony materiał, bo pomógł ocenić współpracę wieży nie tylko z tupolewem i jakiem, ale również z iłem-76.

Co z tego wynika?

- Ił nie dostał zgody na lądowanie i zszedł poniżej minimalnej wysokości decyzji. Dwukrotnie spróbował wylądować, według świadków niewiele brakowało, żeby się rozbił. To wywołało bardzo duży stres na wieży, padały niecenzuralne słowa. W końcu pilot iła, który znał lotnisko w Smoleńsku, stwierdził, że nie da rady, i odleciał do Moskwy.

Poza zeznaniami Musia i pierwszego pilota por. Artura Wosztyla nie ma żadnego dowodu, że załoga jaka dostała komendę o zejściu na 50 m?

- Nie ma. A przesłuchaliśmy całą załogę jaka. Nie będę mówił, co zeznała, to jest objęte tajemnicą. Nie ma też dowodu na manipulację danymi, bo trzy magnetofony - z jaka, z tupolewa i z wieży - potwierdzają to samo.

Jest za to rzecz wstydliwa. Załoga jaka mówi załodze tupolewa, że widoczność wynosi tylko 400 m, ale że "mogą spróbować wylądować". Czy lotnik z 12-letnim stażem, doświadczony [por. Wosztyl], powinien coś takiego sugerować?

To jest absolutnie niezgodne z procedurami wojskowymi, nie można próbować lądować w takich warunkach. Podejść do lądowania - owszem; podejść do minimów, ale tekst: "No, wiecie, tu jest bardzo Ľle, ale możecie spróbować, nam się udało". Jak to brzmi? PóĽniej jeszcze informują załogę tupolewa, że teraz to widać 200 m. Ale lądowania też nie odradzają. Kapitan tupolewa kwituje tę informację: "Dzięki".

Jaki radar jest w Smoleńsku? Jedni mówią, że radar precyzyjnego podejścia, inni - że zwykły, mało dokładny radar naprowadzający.

- Tam jest rosyjski system RSP, u nas zwany RSL, czyli dosyć prymitywny radar jedynie wspomagający lądowanie w trudnych warunkach. Minima określone dla takiego systemu, przy wykorzystaniu dwóch radiolatarni plus RSL, są dosyć wysokie, wynoszą dla tupolewa 1000 m widoczności poziomej i 100 m pionowej.

Dowódca tupolewa takich uprawnień nie miał. Powinien był się stosować do 1800 i 120 m.

- To prawda. On w ogóle nie miał ważnych uprawnień lotniczych, bo nie przechodził kontroli w wyznaczonym czasie. A wojskowy regulamin lotów - wojskowa biblia latania - mówi wprost: niewykonanie kontroli techniki pilotażu w strefie skutkuje automatycznie zawieszeniem wszystkich uprawnień. Z całej załogi tupolewa 10 kwietnia 2010 r. tylko technik pokładowy miał prawidłowo nadane i ważne uprawnienia do wykonywania lotu. Z formalnego punktu widzenia reszta nie miała prawa polecieć do Smoleńska.

Kolejna hipoteza: niewłaściwe działanie załogi.

- To najtrudniejsze do stwierdzenia. Dlaczego zeszła poniżej bezpiecznej wysokości? Dlaczego maszyna zniżała się za szybko? Dlaczego załoga nie reagowała na komendy systemu TAWS "terrain ahead" ("ziemia przed tobą") i "pull up" ("natychmiast do góry")? To ten moment, kiedy maksymalnie dodajesz gazu i ściągasz wolant na siebie.

Co się mogło wydarzyć?

- Psychologowie mówią o tunelowaniu poznawczym i z nimi trzeba by o tym porozmawiać. Najprawdopodobniej dowódca załogi skoncentrował się na pilotowaniu samolotu, a bodĽce zewnętrzne do niego nie docierały. Czy dowódca tupolewa pierwszy raz zszedł poniżej minimalnej wysokości i złamał przepisy? Nie, to zdarzało się wcześniej. Nawet w trakcie lotu do Smoleńska załoga rozmawia ze sobą, jak wylądowała poniżej minimów w Gdańsku. Przeanalizowaliśmy loty członków załogi w ostatnich dwóch latach. Z tych analiz wynika, jak często były łamane procedury i przepisy nie tylko dotyczące pilotowania, ale również innych czynności lotniczych.

" Innych czynności lotniczych"?

- Czas lotu, czas odpoczynku - to jest dokładnie określone w wojskowym regulaminie lotów, w przepisach cywilnych również. Pewnie kiedyś przyszedł jakiś polityk i powiedział: "Muszę polecieć i wrócić jeszcze dzisiaj, bo ważna sprawa, Bóg, honor, ojczyzna. To naprawdę wyjątkowa sytuacja. Polecicie? Tak, polecimy". Tak to się zaczyna.

W takiej sytuacji powinny być gotowe do lotu dwie załogi?

- Oczywiście. Trzeba tak zarządzać pułkiem, żeby były dwie załogi. Tylko na to potrzeba pieniędzy.

Czy w kokpicie był dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik? Wasza komisja upiera się, że rozpoznała jego głos, ale krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych im. Sehna nie zdołał stwierdzić, czy był to głos gen. Błasika.

- W naszym raporcie napisaliśmy: "Najprawdopodobniej w tym momencie wszedł do kabiny dowódca sił powietrznych". Nie było kategorycznego stwierdzenia. Zawarliśmy też zdanie, że obecność tej osoby w kokpicie ograniczyła się do biernej obserwacji. Osobie tej zostały przypisane dwie wypowiedzi nienależące według naszych odsłuchów do żadnego z członków załogi. Chodzi o odczyt wysokości: 200 m, a potem 100 m.

Bolą mnie ataki, że zszargaliśmy pamięć dowódcy sił powietrznych. Nic takiego nie napisaliśmy. To, że w kokpicie były osoby trzecie, jest ewidentne, i opisaliśmy to jako niewłaściwe.

Zastanówmy się, przed kim dowódca samolotu tłumaczyłby się, jaka jest sytuacja w momencie, gdy szefowa stewardes zgłosiła, że pokład gotowy, czyli wszyscy siedzą na miejscach? Czy dowolny pasażer mógł pod sam koniec lotu wejść do kabiny, a dowódca samolotu musiałby mu się tłumaczyć?

Mógł to być ktoś ważny z Kancelarii Prezydenta, czyli dysponenta lotu.

- Dyrektor Kazana [szef protokołu dyplomatycznego w MSZ] był wcześniej dwa razy w kokpicie. Według naszej opinii jego zadaniem było poinformowanie prezydenta, jaka jest sytuacja. I zadanie wykonał. Znalazł się tam, można powiedzieć, w sposób uprawniony, dużo wcześniej niż samolot rozpoczął podejście do lądowania.

On był łącznikiem załogi z prezydentem, a nie gen. Błasik?

- Jakakolwiek inna osoba spoza załogi, poza dyrektorem Kazaną, nie miała prawa znaleĽć się w kokpicie.

Gen. Błasik zachowywał się biernie. To dobrze czy Ľle?

- Komisja, wskazując na jego bierną postawę, jednoznacznie oceniła ją jako właściwą. Generał nie ingerował w żaden sposób w działania załogi, zostawił pilotowanie jej dowódcy. To dowódca jest najważniejszą osobą na pokładzie, on zna całość sytuacji. Wypowiedzi przypisane gen. Błasikowi mogły być formą zwrócenia uwagi w celu wyrwania załogi z błędnego działania, bo wskazują 200 i 100 m jako punkty graniczne - tu się nic nie dzieje, nic nie widać.

Jeśli zaś przyjąć, jak zaproponował Instytut Sehna, że o 200 i 100 m mówił drugi pilot, to brak reakcji kapitana po wypowiedzeniu 100 m i dalsze zniżanie się było jeszcze większym błędem niż ten, który wskazaliśmy w raporcie. |wiadczyłoby o świadomym łamaniu zasad bezpieczeństwa. Jednak odsłuch rejestracji tła w kokpicie wykonuje się z pewnym prawdopodobieństwem i również w ekspertyzie Instytutu Sehna nie wykluczono błędnego odczytu treści wypowiedzi i przypisania do konkretnych osób.

Dlaczego robicie taką tajemnicę z tego, kto rozpoznał głos gen. Błasika?

- Nigdy się takich rzeczy nie ujawnia. Nie mogę powiedzieć też, kto zajmował się konkretnym fragmentem raportu, bo opinie i notatki członków komisji są objęte szczególną ochroną.

Kolejnym, bardzo poważnym błędem załogi było odczytywanie przez nawigatora wysokości z radiowysokościomierza zamiast z wysokościomierza barycznego [pierwszy pokazuje faktyczną odległość od ziemi; drugi - wysokość nad pasem lotniska]. Radiowysokościomierz stosuje się tylko przy podejściach precyzyjnych, i to już blisko lotniska, żeby dowódca załogi wiedział, kiedy zrobić wyrównanie przed przyziemieniem.

Zmierzmy się teraz z kilkoma teoriami ekspertów zespołu Macierewicza. Prof. Jan Obrębski z Politechniki Warszawskiej na konferencji na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego mówił: "Eksplozja musiała oderwać elementy samolotu, np. grodĽ ciśnieniową, do której zostały wepchnięte elementy wyposażenia". Dodał, że badanie elementów o rozmiarach 20 na 20 cm "wskazują, że wnętrze elementu jest osmolone, natomiast na zewnątrz jest nietknięte".

- Żadnych nadtopień nie było, a jedyne osmalenia mogły być efektem krótkotrwałego pożaru paliwa po zderzeniu z ziemią. Żeby można było wysuwać takie teorie, trzeba przebadać całość materiału. To chyba prof. Obrębski mówił też o wyrwanych nitach jako potwierdzeniu wybuchu. Polecam każdemu, by zobaczył próbę statyczną konstrukcji metalowej. W momencie niszczenia nitowanej konstrukcji następują takie koncentracje naprężeń, że nity są wyrywane i latają jak pociski. Podam przykład: niedawny eksperyment kanału Discovery, czyli przyziemienie boeinga 727 na płaskiej pustyni, bez drzew. Gdzie jest kokpit maszyny? Nie ma, został przemielony pod samolotem. Podobnie stało się z tupolewem.

Prof. Kazimierz Nowaczyk z USA po analizie ułożenia szczątków Tu-154, które widział na fotografiach, jest przekonany, że kadłub tupolewa został rozpruty.

- Kadłub został rozpruty w chwili, gdy maszyna zderzyła się z ziemią z prędkością 250-260 km/godz. Samolot ważył jakieś 80 ton, zderzał się z nierównym terenem, z drzewami, innymi przeszkodami. Rozpadł się na tysiące kawałków wzdłuż toru, którym się poruszał. Rozrzut szczątków wskazuje na typowe zderzenie z ziemią pod niewielkim kątem. Dlaczego jest tak mocno zniszczony w porównaniu z normalnym lądowaniem? Tylko dlatego, że na górze mieliśmy w tym momencie ciężkie skrzydła.

Prof. Wiesław Binienda kwestionuje, że zderzenie z brzozą spowodowało katastrofę. Jego zdaniem skrzydło powinno przeciąć drzewo. Używając programu komputerowego, stwierdził: "Zakładając, że samolot nadlatywał z prędkością 79 m/s i ważył 78,6 tony, a brzoza miała średnicę 44 cm przy gęstości 700/1000 kg/m3, brzoza zawsze była ścinana przez skrzydło".

- Konkluzja jest kuriozalna, bo to badanie wyrwane z kontekstu. Prof. Binienda opiera swoje teorie na programie obliczeniowym LS-Dyna, który jest bardzo wrażliwy na wprowadzenie właściwych danych [Binienda nigdy ich nie ujawnił]. Paru profesorów wytknęło błędy w tej teorii.

Nie mówię, że samolot przecina brzozę jak nóż albo brzoza odcina skrzydło jak nóż. Przecież to dokładnie widać na zdjęciach. Na skrzydła samolotu działają siły i momenty aerodynamiczne. Siła nośna wytwarzana przez opływ skrzydła równoważy ciężar samolotu, a opór jest zrównoważony przez ciąg silników. Dodatkowo występuje jeszcze moment skręcający skrzydło. Siła nośna jest przenoszona przede wszystkim przez dĽwigary, a skręcanie przez keson - takie dwie, trzy czy cztery komory w skrzydłach. Jeżeli następuje uderzenie np. w brzozę i uszkodzenie pierwszego kesonu, to całe obciążenie muszą przenosić pozostałe kesony itd. To samo dzieje się z dĽwigarami. Współczynnik bezpieczeństwa, czyli zapas wytrzymałości dla konstrukcji lotniczej, wynosi jedynie 1,5.

Siły aerodynamiczne w trakcie zderzenia nagle nie znikają, tak więc osłabione skrzydło nadal musi je przenieść. Jeżeli uszkadzane są kolejne elementy skrzydła, siły te powodują wywinięcie i dołamanie uszkodzonego fragmentu. Oderwana końcówka skrzydła dzięki energii kinetycznej przelatuje jeszcze około 100 m i wpada między drzewa.

Amerykanie wykonali kiedyś eksperyment z samolotem DC 7. To maszyna bardzo podobna w rozpiętości do tupolewa, choć nieco lżejsza. Rozpędzili ją na wyschniętym jeziorze, ustawiając wzdłuż drogi wyschnięte słupy telegraficzne o średnicy 30 cm. Chodziło o zbadanie, jak zachowają się skrzydła DC 7. No i słupy łamią się, ale jednocześnie odcinają i niszczą skrzydła.

Kolejny ekspert zespołu Macierewicza, Gregory Szuladziński z Australii, twierdzi: "Przyczyną katastrofy były wybuchy dwóch do pięciu kilogramów dynamitu".

- Nie ma żadnych dowodów na eksplozję. Żadnych. Teorii wybuchu zaprzecza też sekcja zwłok ministra Wassermanna [przeprowadzona po ekshumacji w 2011 r.]. Nie wykazała pęknięcia błony bębenkowej ucha (to oczywiście informacja z mediów, bo nie miałem dostępu do wyników tych badań), a musiałoby do tego dojść podczas eksplozji.

Być może naukowcy zajmujący się lotnictwem mogliby odnieść się do hipotez naukowców wspierających prace zespołu parlamentarnego. Żadna z nich nie została jednak opublikowana w formie pracy naukowej lub ekspertyzy. Mam nadzieję, że zostaną opublikowane materiały z konferencji na UKSW.

Według czerwcowych badań CBOS 25 proc. wierzy, że prezydent Lech Kaczyński poniósł śmierć w wyniku zamachu, 63 proc. - nie wierzy. W kwietniu w zamach wierzyło tylko 18 proc.

- Myślę, że jest to związane także z rozkładem poparcia politycznego. Czy przekonamy wszystkich? Nigdy, choć bardzo bym chciał.

Jak rozprawiać się z kłamstwami smoleńskimi?

- Wyjaśniać, tłumaczyć powinni wszyscy zaangażowani w badanie tej katastrofy lub mający odpowiednią wiedzę i doświadczenie. I oczekujemy wsparcia naszych wysiłków. Inna sprawa, że jak próbujemy tak robić, to jesteśmy w niewybredny sposób atakowani. Właśnie dostałem nie pierwszego e-maila w takiej poetyce: "|mieciu, będziesz siedział albo będziesz skazany na śmierć. Borys".

1/ Specjaliści wojskowi nie znaleĽli w Smoleńsku żadnego dowodu na punktowy wybuch, czyli coś połączonego z falą ciśnieniową, z nadtopieniami

2/ Na tym zdjęciu jest odcięte przez brzozę skrzydło, końcówka skrzydła... Gdzie tu są wywinięte części, które mogłyby wskazywać na eksplozję? Niektóre elementy są wywinięte wręcz do dołu, nie do góry

3/ Po wylądowaniu jaka-40 kontrolerzy są zdziwieni, że Polakom udało się wylądować. Potem wydali załodze komendę "rulaj priamo" - "kołuj prosto". Ale samolot skręca w prawo, bo "priamo" z "prawo" się załodze pomyliło. Jeżeli ktoś nie zna rosyjskiego, to łatwo o taki błąd

4/ Oprócz zeznań chor. Musia i por. Wosztyla nie ma żadnego dowodu, że załoga jaka dostała komendę o zejściu na 50 m. Przesłuchaliśmy całą załogę jaka-40

5/ Załoga jaka mówi załodze tupolewa, że widoczność wynosi tylko 400 m, ale że "mogą spróbować wylądować". Czy lotnik z 12-letnim stażem [por. Wosztyl] powinien coś takiego sugerować?

6/ Pewnie kiedyś przyszedł jakiś polityk i powiedział: "Muszę polecieć i wrócić jeszcze dzisiaj, bo ważna sprawa, Bóg, honor, ojczyzna. Polecicie? Tak, polecimy". Tak to się zaczyna..



Całość tutaj:

http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105402,12788658,Maciej_Lasek__I_wybuch_i_rzekome_polecenie_zejscia.html



Maciej Lasek: I wybuch i rzekome polecenie zejścia na 50 m - to wszystko są kłamstwa smoleńskie 03.10.2012r.

powiększ

powiększ

Losowe zdjęcia


powiększ

powiększ

powiększ

powiększ

powiększ

powiększ

Imprezy lotnicze


26 Mistrzostwa Bielska w gimnastyce sportowej. 2019.03.08

Złap Bakcyla - spotkanie z mistrzami Narciarstwa

X NOWOTARSKI PIKNIK LOTNICZY 7-8. 07.2018